<<< PRO EVOLUTION SOCCER 2 >>>


Piłka nożna jest jednym z najbardziej ukochanych ze sportów większości kibiców na całym świecie. Tysiącami zbierają się w wielkiej świątyni radości nazywanej potocznie stadionem, aby pasjonować się wyczynami swoich pupili, wraz z nimi przeżywać zwycięstwa i porażki, wielkie sukcesy i sromotne baty. Dla kibiców piłkarz jego ukochanej drużyny jest jak członek rodziny. A dawno temu pojawił się jeszcze jeden impuls działający na kibica niczym magnes - pierwsza część International Soccer, znany nas wszystkim jako ISS, który z miejsca okrzyknięty został najlepszą grą piłkarską w historii wirtualnej rozrywki. Dzięki niej Gracze-kibice sami mogli poprowadzić swą drużynę do najwyższych laurów. Po kilku latach pojawiła się któraś z kolei 'kopanka' od KONAMI. A nazwano ją PRO Evolution Soccer 2.

Już na samym początku gra zaskakuje dynamicznym intrem - początek niemrawy, ukazujący treningi różnych drużyn, potem się rozkręca gładko przechodząc w urywki z meczów (co ciekawe są i nasze Orły w potyczce z Koreańczykami). Wszystko to odbywa się w akompaniamencie znanego utworu - 'We will rock you'. Po tych cudach zostajemy zrzuceni do menu głównego, gdzie praktycznie z opcji nic się nie zmieniło uwzględniając poprzednie części, pomijając tylko kosmetyczne poprawki. Mamy zatem standardowe opcje: Mecz towarzyski, Liga, Trening, Opcje, Edycja oraz Master League. Opiszę tylko tę ostanią pozycję, gdyż reszta jest wszystkim znana i każdy wie o co chodzi. Zatem ML to nic innego, jak zwykła liga, tylko że tutaj startujemy z niższego szczebla rozgrywek, czyli drugiej ligi. Niby nic ciekawego, ale czytajcie dalej. Obojętnie jaką drużynę wybierzemy (brak oryginalnych nazw klubów!), w składzie zamiast znanych i dobrych zawodników mamy samych ochłapiarzy, którzy i w lidze polskiej robiliby za popychadła. W mojej kochanej Barcelonie w ataku gra N'Jord czy Burchet, w pomocy śmiga Marinda a obrona oparta jest na Valerym. Każdy z tych zawodników statystyki ma żenujące, podczas gdy reszta drużyn z ligi ma swe standardowe i odzwierciedlające rzeczywistość składy. I co z tym fantem zrobić? Twórcy gry po każdym meczu (wygranym lub zremisowanym) przyznają nam punkty, za które możemy kupić dowolnych zawodników. Na tym właśnie opiera się Master League - na kompletowaniu punktów i przeznaczaniu ich na lepszych piłkarzy. Patent bardzo ciekawy (aczkolwiek nie nowy, gdyż być już stosowany w poprzedniczce), zajmujący i wymagający, gdyż wygranie spotkania podstawowym składem jest dosyć ciężkie.

Teraz napiszę trochę o samej rozgrywce, przebiegu meczów. System rozgrywki jest niezmienny, ciągle mamy to samo. 22 panów gra na boisku, lecz ta gra jest zupełnie inna niż w rzeczywistości. Odbiór piłki jest tragiczny, tutaj nawet zabójczo szybkiego Babangidę prześcignąć może w niektórych momentach Dimas (wystarczy przytrzymać 'sprint' i 'odbiór gały' a zawodnik lata jak głupi). Totalną bolączką jest zmiana graczy. W normalnych okolicznościach konsola przełączyć powinna się na zawodnika stojącego możliwie najbliżej piłki, tutaj natomiast gra potrafi nam załączyć piłkarza stojącego po przeciwległej stronie boiska. Po prosto tragedia. Jeszcze gorzej w tym wszystkim wychodzi spaszczony do granic możliwości system podań. Wychodzę z kontrą, wszystko wygląda wzorowo, chcę podać do wychodzącego na skrzydło pomocnika a tutaj piłka leci prosto jak po sznureczku do bramkarza rywali. W tym momencie chce się wyć, w każdej akcji coś takiego zachodzi - podanie w zupełnie innym kierunku niż sobie wymyśliliśmy! Strzały także są mocno przesadzone. Gorsi zawodnicy potrafią przebić piłkę nawet na 7 metrów nad bramkę stojąc od niej w odległości 5 kroków. Czasem strzelają tak, że piłka schodzi im z nogi pod kątem 90 stopni i zamiast do bramki wylatuje na aut, nawet nie na 'piątkę' tylko na aut! Poza tym niektórzy piłkarze są wyraźnie zbytnio podbici w statystykach. Taki Batistuta, już praktycznie piłkarski emeryt, potrafi tak huknąć, że świetny Barthez stojąc przy tym samym słupku na który zmierza piłka, jest bezradny wobec 30-metrowego strzału. To jest istna paranoja i totalna kpina ze strony autorów gry, gdyż te bugi istnieją także w poprzednich odsłonach ISSa. Twórcy jednak niezbyt chętnie biorą się za poprawę tych buraków i ciągle je nam serwują.

Wszyscy wokoło mówią o miodności i klimacie tej gry, że to właśnie te cechy wybijają ją w kosmos spośród wszystkich gier piłkarskich. Cóż, mogę się z tym zgodzić, chociaż nie do końca. Rozpoczynam mecz, wygrywam, kupuję zawodnika, zaczynam mecz, remisuję, zbieram punkty, zaczynam mecz, wygrywam, dalej ciułam punkty i tak w kółko. Jak długo to można znieść? Już po kilkunastu spotkaniach można opracować schemat na strzelenie bramki, na wymanewrowanie całej drużyny przeciwnika. Gdy już pokupujemy najlepszych w grze graczy? Żadna przyjemność wygrywać z dużo gorszym przeciwnikiem i żadną przyjemnością jest kończyć każdy mecz dwucyfrowym wynikiem do zera. Co prawda ta gra posiada własne cechy różniące ją od innych gier piłkarskich typu FIFA. Tutaj mamy naturalną fizykę lotu piłki, zdarzają się także bardzo zacięte pojedynki, które porywają, ale to wszystko blednie jeśli patrzeć na wyżej wymienione wady z wtórnością na czele...

Wielką zaletą tejże części serii jest natomiast MultiTab. Ten jest po prostu fantastyczny, zabawa z kumplami zupełnie tłumi niedoróbki techniczne. Zawsze wraz z moimi ziomkami zbieramy się w pięciu, robimy sobie ligę i tniemy z pełnym zaangażowaniem. Najbardziej w pamięci zapadł mi mecz, w którym prawie połamałem sobie wszystkie zęby z nerwów. Grałem z gościem (pozdro Hunter!), który ostatecznie zajął ostatnią lokatę, lecz na ten mecz tak mocno zmobilizował się i wykrzesił z siebie rezerwy energii, że do 90 minuty było 2:2! Zwycięską bramkę strzeliłem w doliczonym czasie gry, obrońcą! Ostatnie 10 minut nie wytrzymałem, wstałem z krzesła i zaczynałem krzyczeć na wirtualnych piłkarzy, aby grali lepiej, sprężali się! To jest mój ulubiony odruch towarzyszący przy graniu w niewiele pozycji - ta gra wyzwala emocje! Niewiele jest gier, przy których można zostać wypompowanym z energii, przy których stale towarzyszy nam nerwowy uścisk na mózgu i ciągłe powtarzanie: 'Żeby nie przegrać' lub 'Żeby przeżyć'. Kocham to uczucie! MultiTab to prawdziwa potęga, uczta dla taktyków, ludzi o mocnych nerwach (nie raz ani nie dziesięć wyrwała się 'pani pracująca dupą'), pozwalający bardzo głęboko odetchnąć po porywającym, zaciętym i wygranym meczu, a po przegranym autentycznie się zdołować, nerwowo szukać przyczyn porażki i obrzucić zwycięzcę 'gratulacjami'.

Jeszcze tylko opiszę grafikę i muzykę i już żaden wielbiciel ISSa nie będzie dalej na mnie bluzgał. A zatem postacie są ładnie wymodelowane, choć niczym nie różnią się od tych z części poprzedniej, stadiony też wyglądają fajnie, choć są takie same jak te z 'jedynki'. Słowem - wszystko jest identyczne jak w poprzedniczce. Kolejna kpina rzucona prosto w oczy wszystkich Graczy. Żadnych zmian, nic ciekawego nie dodano tylko puszczono po raz wtóry w świat to samo. Muszę natomiast pochwalić muzyków z KONAMI, gdyż zaaplikowali do gry ciekawą, szybką muzę, która wymiata zwłaszcza w Replay'ach. Także ta z intra jest świetna i daje kopa każdemu Graczowi, że ten chce znaleźć się już na boisku. Niestety, muzyki jest jak na lekarstwo, gdyby wepchnięto jej więcej z wielką przyjemnością śmigałoby się po wszelkich menusach a tak możemy samemu coś zaintonować. Dźwięki stadionu są odpowiednie, ale to nic nowego, wszak w każdej grze piłkarskiej jest hałas kibiców i dźwięk kopanej piłki i gwizdka.

W domu mam PRO Evolution Soccer i drugą - recenzjowaną tutaj - część tej gry. Jeżeli włożyłbym obojętnie którą z tych gier do czytnika i ją odpalił, to tylko po intrze poznałbym, z którą częścią mam do czynienia. KONAMI wyraźnie poszło w kule, 'zatańczyło' sobie po wszystkich fanach ISSa wciskając im to samo co poprzednio, nawet nie starając się chociażby zatuszować wielu baboli. Ja tu nie wymieniłem wszystkich wad gry (są jeszcze zbyt częste kontuzje, kartki rozdawane z kapelusza, licencja tylko na część zawodników itd.), żeby nie dołować oddanych tej grze Graczy. Muszę Was jednak przestrzec: jeżeli macie PRO Evo S. 1, to 'dwójki' pod żadnym pozorem nie kupujcie! Wyjdziecie na szaro oglądając to samo po raz drugi, tylko że w odświeżonej (chociaż nie do końca) wersji. Ocena końcowa jest tylko i wyłącznie moją oceną, którą wystawiłem uwzględniając wszystkie 'za' i 'przeciw' między którymi była ogromna przepaść. Teraz kupię ISSa 3 kierowaną na PeCeta - jeżeli znów zobaczę to samo, osobiście pojadę do Japoni skopać tyłki ludziom z KONAMI!

Producent: KONAMI

Gatunek: sportowa

Grafika: 7

Muzyka: 6

PLUSY:
+ gra z kumplami, muza replayach

MINUSY:
- praktycznie w całej recenzji, w każdym akapicie jest po kilka wad, więc choba tutaj wymieniać ich nie muszę?

Ocena: 6+

-> Devil, Łódź <-