<<< ZEN: Intergalactic Ninja >>>


Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami, za siedmioma co-tam-sobie-jeszcze-chcecie stał pałac. W tymże pałacu na najwyższej wieży zamknięta była królewna - szpetna jak cholera. Wszyscy żyli długo i szczęśliwie i mieli dużo, dużo dzieci. Koniec recki...

No dobra, to był joke. Po tym egzdra klimatycznym wstępie przejdę do recki właściwej. Otóż, za siedmioma... tfu,ble... Jakieś pinć lat temu Gąsior (pozdro ty cepie :) zamienił się ze mną na giery do NES'a. Ów zacz dał mi niebieskiego carta, na którym było przedstawionych dwóch gostków. Podskoczyliśmy do mojej chaty, odpaliliśmy konsolkę i... Zaczęło się! Wtedy ocipiałem z radości. To była najlepsza giera w jaką kiedykolwiek grałem. Nawet na Amisi mojego kumpla nie widziałem takiego cudeńka! W Zena naparzałem całymi dniami i nocami i nie miałem dosyć. Teraz, po latach, z uśmiechem na ustach powróciłem do tego Wielkiego Hiciora.

Wszystko zaczyna się od tego, że na świecie zapanował wielki syf. Burdel jakiego jeszcze świat nie widział (no, może tylko to co się wyrabia u nas pod monopolowym jest trochę zbliżone do realii z gry). Jednak znalazł się jeden śmiałek, który postanowił posiniaczyć dupsko frajerowi odpowiedzialnemu za ten chlew. Był to Zen - gostek z wielką pałą... to znaczy kijem :).

Zen: Intergalactic Ninja jako jedna z niewielu pozycji (a tylko mi tu LOV coś dopisz...) {a chcecie wiedzieć jak wyglądają obrażone lesbijki? 96 - LOV;} na NES'a może poszczycić się tym że posiada menu z opcjami. Co prawda jest ich niewiele, ale zawsze coś. Ot, możemy wybrać liczbę żyć, poziom trudności i posłuchać dźwięków oraz muzyki z gry. Dobre i to.

Na początku gry mamy mapę z zaznaczonymi miejscami, w których koniecznie trza zrobić porządek. W jednym levelu jedziemy wagonem po mrocznej jaskini, w innym ratujemy dupy robotnikom w tym takim miejscu co to w nim ropę się wydobywa :), gdzie indziej walczymi z bardzo wykształconym babskiem, która nie lubi lasów. Przychodzi nam jeszcze wysadzić toksyczną fabrykę. Co tak mało? - zapytacie. Ino to tylko tak na początek. Po ukończeniu tych etapów czeka na nas szereg różnych walk. Późnej po jajcach oberwie bagnisty dziwoląg, jakaś kupa złomu, klon Zena i na samym końcu sam Lord Contaminous, z którym w sumie podczas gry będziemy się napieprzać aż trzy razy. Zarąbicho jest walka, w której musimy uratować kumpla. Wtedy potyczka odbywa się powietrzu. Nasz ninja odbija się wtedy od ścian budynków i wymachuje tym swoim kijem. Należy napomnieć także, iż każdy level jest kompletnie inny niż cała reszta. Nie ma tu ani krzty nudnych powtórek. W żadnym levelu nie spotkamy czegoś co już widzieliśmy w innym. Tak samo jest z walkami. W każdej z nich boss wykazuje się innym stylem. Brawa dla panów z KONAMI za tyle oryginalności. Naprawdę pokazali co to oni umnom... umiejom... potrafią!

Jak już wspomniałem, Zen jest bardzo wprawiony w sztukę wymachiwania kijem. Oprócz zwykłego naparzania potrafi nabijać oponentów na tego swojego badyla i fundować im zarąbiste przewrotki. W poziomach, w których akcję obserwujemy z rzutu izometrycznego (tak, tak, oprócz zwykłego widoku z boku, (!) akcję w niektórych poziomach obserwujemy z ukosa) możemy nawet tym wszystkim mendom sprawić prawdziwą jazdę na karuzeli, kiedy to nadziani na kija są przez Zena obracani o dowolną liczbę stopni, a kończy się to odlotem w siną dal.

Zen: Intergalactic Ninja to wspaniały twór ze stajni (hmm... ciekawe dlaczego nie mówi się "z obory") KONAMI. Gra się w ten tytuł nadspodziewanie miło. Dynamiczna rozwałka przy akompaniamencie fajnej muzy to jest to co tygryski (i prosiaczki) lubią najbardziej. ABSOLUTNY MEGAHIT na NES'a. Każdy mój kumpel, który w to grał był równie zachwycony jak ja, a to o czymś chyba świadczy, no nie? Ta gra wciąga niczym kibel wodę (i coś jeszcze...), przyciąga niczym zawaliście wielki magnes, nie pozwala oderwać się od niej niczym wlepionego w kobiece wdzięki wzroku. Giery na NES'a z tyloma nowalijkami ile ich tu występuje jeszcze nigdy nie było. W dodatku wszystkie sprawdzają się wyśmienicie. Jeśli nie możecie w to pograć na prawdziwej konsoli podłączonej do telewizora z rozwalonymi na fula głośnikami to chociaż odżałujcie na twardzielu te ćwierć mega - satysfakcja gwarantowana, albo zwrot gnojówek. Piekielnie gorąco polecam!!!

Ocena: 10/10 + znak jakości Q (i znak jakości uobooza)

PLUSY:
+ wszy(stko)

MINUSY:
- a gdzie dedmecz i kapciur?
- a gdzie cut-scenki??
- a gdzie kobitki z DOA:XBV???

-> Uobooz <-

Kto chce się powymieniać NES'owym sztafem niech klika :).